"Fabrykantka aniołków" to już ósma z kolei pozycja.
Po kilkunastu latach nieobecności w okolice Fjällbacki powraca Ebba. Wraz z mężem kupuje stary ośrodek kolonijny, z zamiarem odremontowania go i rozkręcenia własnego biznesu. Jednak jest ktoś, komu to przeszkadza. Podpala budynek, strzela do Ebby. Policja rozpoczyna poszukiwania sprawcy. Gdy mąż głównej bohaterki ponownie zabiera się za remont domu, na starej, drewnianej podłodze znajduje dziwne ślady - najprawdopodobniej krew. Tylko czyja?
Camillia systematycznie w swoich powieściach stosuje motyw retrospekcji. Jest rok 1974 r. Wielkanoc. W tajemniczych okolicznościach znika prawie cała rodzina, która wcześniej zasiadła do uroczystego śniadania. Pozostaje jedynie około roczna dziewczynka, Ebba. Tamtejsza policja nie potrafi rozwiązać tej przedziwnej zagadki. Do dzisiaj nikt nie może wyjaśnić, co się wtedy stało. Dlaczego zniknęli? Czy żyją? W końcu najważniejsze pytanie, jakie wyłania się z fabuły książki - czy napady na Ebbę i jej męża mają coś wspólnego z losami jej rodziny sprzed wielu lat?
Powieść ta, podobnie jak jej poprzednie części, trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. Zwłaszcza, że sam tytuł kryminału jest dość kontrowersyjny. Kim są aniołki i jaką rolę odgrywają w tej książce? Przyznam, że zakończenie troszkę mnie rozczarowało. W końcu tytuł sugerował coś innego. Jednak jest to jedna z zalet Camillie, potrafi zaskoczyć czytelnika. Czy ósma część sagi jest lepsza lub gorsza od poprzednich? Mam mieszane uczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz