piątek, 13 października 2017

Światło, które utraciliśmy - Jill Santopolo

    Dom posprzątany, dzieci u babci, mąż do późna w pracy - takie popołudnia w piątki to ja lubię. Zawsze wtedy zaparzam sobie duży kubek czarnej kawy i zatapiam się w lekkiej, obyczajowej lekturze. Teraz, gdy za oknem wita nas jesień, koniecznie zapalam zapachową świeczkę i mogę na jakiś czas zatopić się w małych przyjemnościach. 
    Zeszły weekend tak właśnie u mnie wyglądał. Wolny czas spędziłam na czytaniu najnowszej powieści Jill Santopolo "Światło, które utraciliśmy".





„Nie wiem, dlaczego spotkałam cię tego dnia, ale jestem pewna, że na zawsze pozostałeś częścią mojej historii”. Tak mówi Lucy do Gabe’a. W tym jednym zdaniu zawarta jest kwintesencja ich miłości.
    Lucy i Gabe spotykają się na uczelni, w dniu, który wstrząsnął całym światem. Jest 11 września. W obliczu ogromnej ludzkiej tragedii rodzi się coś pięknego. Od początku nie jest łatwo, Gabe odchodzi, by niespodziewanie powrócić na dłużej niż jedną noc. Miłość kwitnie, ale dla niego samo uczucie nie wystarczy. Gabe jest jak wolny ptak, musi wysoko latać. Spełniać marzenia. Dlatego, jako fotograf wyjeżdża na Bliski Wschód, a Lucy zostaje, choć mogła pojechać z nim. Jak to w życiu bywa, miłość przegrywa z karierą. Tylko czy kariera da tyle szczęścia, co dawała miłość?
    Mija czas, obydwoje próbują sobie ułożyć życie na nowo. Odnoszą sukcesy zawodowe, Lucy zakłada rodzinę, Gabe też kogoś ma, ale wzajemna pamięć o sobie i ta iskra w sercu wciąż się tli. Czasem przelotnie spotkają się, wymienią wiadomościami, po czym każde wraca do codzienności. Aż do pewnego dnia.
    Początkowo miałam mieszane uczucia, co do tej pozycji literackiej. Zainspirowana pozytywnymi opiniami na jej temat, skusiłam się, ale moja początkowa „znajomość z nią” nie była udana. Czytając strona po stronie, nie znajdowałam nic, co tak zachwyciło innych. Ot, kolejna miłosna historyjka. Z lekkim zniechęceniem brnęłam dalej. I mnie wciągnęło. 
    Mimo fikcji literackiej, jest to bardzo życiowa książka. To, co spotkało głównych bohaterów, codziennie przytrafia się komuś. Przybiera inną formę, ale się dzieje. Jest miłość, są oczekiwania, podjęte decyzje i ich konsekwencje. 
    Jill Santopolo napisała książkę o miłości między dwojgiem ludzi. Nie jedynej, ale tej najsilniejszej, która nie wygasa. Dla której czas nie ma znaczenia. Napisała o wyborach. Takich, które muszą komuś zadać ból, by komuś przyniosły szczęście. Ktoś traci, ktoś zyskuje. Napisała też o kolejnej szansie. O tym, że zawsze można zbudować coś od nowa. Coś innego, ważne tylko, by nie porównywać. By pozwolić przeszłości odejść. W rezultacie stworzyła książkę o życiu i o sile miłości, która nim steruje. 
    Po lekturze naszły mnie pewne dylematy. Nie wszystkie decyzje podjęte przez główną bohaterkę uważam za słuszne. Jednak największą wątpliwość wzbudziło we mnie pytanie: Czy warto poświęcić wszystko, co udało się zbudować, dla pragnień serca?
    Zachęcam was do przeczytania „Światła, które utraciliśmy”, chociażby po to, by spojrzeć na swoje życie prywatne i docenić wszystko, to co się ma. Gdy nasze uczucia są proste i klarowne, to jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami.


      Do następnego wpisu.
   Dobrego weekendu, pełnego miłości dla nas wszystkich

                                                                             Wiejska biblioteczka




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Dom sióstr"- Charlotte Link

       Duży, stary dom, stojący gdzieś na uboczu, z dala od wścibskich oczu, otoczony bezkresem pól i lasów, kusi, przyciąga i magnetyzuje...